Cham wpuszczony na salony?

25.04.2014
Dziś w przeglądzie Sportowym pojawił się bardzo interesujący artykuł porównujący dwójkę prezesów klubów Ekstraklasy. Z jednej strony współwłaściciel Legii Warszawa - Bogusław Leśnodorski, a z drugiej współwłaściciel Zawiszy - Radosław Osuch.

Prezesi Legii i Zawiszy Bogusław Leśnodorski i Radosław Osuch, czyli nowa fala na salonach polskiego futbolu.

Odizolowany od świata Bogusław Cupiał, wyrachowany Jacek Rutkowski, dystyngowany Mariusz Walter, czy zawsze ubrany w dobrze skrojony garnitur Zbigniew Drzymała. Wszyscy wciąż znajdują się na liście 100 najbogatszych Polaków. Taki typ właściciela przez lata królował w polskiej piłce. Swoistym fenomenem był brylujący w mediach Józef Wojciechowski, ale on kupił Polonię Warszawa jako kaprys, a nie inwestycję biznesową. Bogusław Leśnodorski i Radosław Osuch to postaci do tej pory niespotykane w polskim środowisku piłkarskim. Barwni, kontrowersyjni, łamiący stereotyp o nudnym prezesie w dwurzędowym garniturze. Bardziej menedżerowie niż władcy, którzy pokazują, że na piłce w Polsce nawet jeśli nie da się zarobić, to spokojnie można nie stracić. Pokazują, że nie trzeba być jednym z najbogatszych Polaków, by stać się właścicielem klubu. A raczej współwłaścicielem, gdyż zarówno Osuch jak i Leśnodorski stu procent akcji odpowiednio Zawiszy i Legii nie mają, chociaż w mediach przekaz jest taki, że klub to oni.

Nuworysz na salonach

Leśnodorski jest mistrzem kreacji. Ekspresowo omamił dziennikarzy i kibiców – takie panuje przekonanie. Mylne, a nawet jeśli tak się stało, to nie zrobił tego świadomie. On jest po prostu jest inny, niż ci wcześniejsi, nie udaje kogoś innego. Otwarty, mówiący językiem swojego pokolenia, bezpośredni. Korale na szyi, uśmiech na ustach, sportowe buty, bluza z napisem CWKS. Jak chce wypić piwo czy coś mocniejszego, nie chowa się po kątach czy w swoim gabinecie, jak niektórzy z poprzedników. Schodzi na dół pubu, dyskutuje z kibicami, jak zgłodnieje, to pojedzie po burgery i wróci. Czyli żyje jak każdy z nas, choć naturalnie na dużo wyższej stopie. Choć po zakupie, wespół z Dariuszem Mioduskim, akcji mistrzów Polski, chodził po biurze przez tydzień i opowiadał, że nigdy nie był tak spłukany. Marudził, ale nie żałuje nawet jednej wydanej złotówki. Bo kocha Legię miłością bezgraniczną.

Osuch wciąż jest postrzegany jako nuworysz na salonach, choć dzięki bardzo dobrym wynikom drużyny Ryszarda Tarasiewicza wiele prostackich zachowań uchodzi mu płazem. To wynika z jego natury. Nie potrafi usiedzieć na miejscu, wygraża sędziom, człowiek z cyklu: co w sercu, to na języku. Inna sprawa, że ten język zbyt często odbiega od ogólnie przyjętych norm. I to mu szkodzi, właściwie jego wizerunkowi. Potem ma pretensje, że jest tak, a nie inaczej traktowany. Niestety, jak cię widzą, tak cię piszą. Osuch kreuje się na zbawiciela Zawiszy, chce, aby łechtać jego próżność. Niepotrzebnie. Niech zerknie w stronę Legii i czasów rządów holdingu ITI. Poprzedni właściciele także potrafili twierdzić, że gdyby nie my, klubu by nie było. Skończyło się konfliktem z kibicami trwającym przez trzy lata.

Dwie drogi

Właśnie, kibice, temat delikatny, któremu obaj poświęcili mu wiele czasu i energii. Osuch zaczynając władanie Zawiszą (latem 2011) roku zdawał sobie sprawę, że szybko zginie wojując z trybunami. Nie miał nic przeciwko, by osoby ze środowiska prowadziły na stadionie catering, sprzedawały klubowe pamiątki. Gdy awansował do ekstraklasy poczuł się mocny. Postanowił, co w sumie powinno być naturalne, że to klub powinien czerpać z tego zyski. Poszedł na wymianę ciosów, ale ta walka jakby wymknęła mu się spod kontroli, uderzał na oślep, bez planu, oby tylko trafić. Jak w przypadku wlepienia zakazu stadionowego (potem uchylonego przez Komisję Ligi) członkowi rady nadzorczej Jerzemu Mickusiowi, przedstawiciela Stowarzyszenia Piłkarskiego Zawisza (właściciela 2,18 proc. akcji klubu). Zakaz był na stanie na schodach podczas wrześniowego meczu z Cracovią (2:0). To plus konflikt z kibicami od razu przełożyło się na stan klubowej kasy. Nie tylko wpływy z biletów, ale przede wszystkim od sponsorów. Osuch sam przyznał, że na spotkanie 1/4 finału Pucharu Polski z Górnikiem Zabrze (2:1) sprzedał jedno miejsce w loży VIP. To brak zaufania ze strony środowiska biznesowego, bo przecież pomimo bardzo dobrych wyników sportowych, dużej oglądalności w telewizji, lokalne formy nie chcą się reklamować na koszulkach beniaminka, jedynym sponsorem jest forma Solbet.

W tym aspekcie Legia jest krainą mlekiem i miodem płynącą. Ogromny budżet (120 mln na 2014 rok), przede wszystkim zbilansowany, choć w ciągu ostatniego roku uszczuplony przez wybryki kibiców. Kibiców, dla których Leśnodorski jest partnerem. Z jednego powodu: sam jest jednym z nich. Od początku postawił na dialog, długo wygrywał, ale w końcu się zachwiał. Oberwało mu się wtedy (od nas też) i to ostro, za bijatykę w czasie spotkania z Jagiellonią Białystok, przerwanego po 1. połowie. Teraz delikatnie się wycofał, już nie stoi na czele z chorągwiami, działa bardziej dyskretnie. I ta droga wydaje się być najlepszą.

Raptusów dwóch

Leśnodorski jako wielki fan Ojca Chrzestnego, przyznaje, że tak jak Vito Corleone, w biznesie preferuje formułę rodzinną. W bohaterze powieści Mario Puzo ceni najbardziej, oprócz przywiązania do wartości rodzinnych, bycie honor. Takich ludzi szuka. Komu nie ufa, nie będzie z nim współpracował, jak to miało miejsce w przypadku Marka Jóźwiaka. Chce mieć obok siebie ludzi, którzy mu pasują. I takimi się otacza.

Osuch dosłownie otoczył się rodziną. Żona Anita jest prezesem, syn Kajetan menedżerem, który na transfermarkt.de widnieje jako agent pięciu zawodników Zawiszy, m.in. Michała Masłowskiego, który do czerwca 2013 roku był zawodnikiem ojca. Prezesem Rady Nadzorczej mianował Katarzynę Piątkowską – przyjaciółkę żony z czasów studenckich.

Może dlatego Osuch nie toleruje niesubordynacji. W klubie wszystko jest podporządkowane jego słowom. Chciałby, aby tak samo było z dziennikarzami. Najpierw rozpoznaje, stara się przeciągnąć przedstawiciela mediów na swoją stronę. Żartami, barwnymi opowieściami, komplementami. Gdy metoda ta nie działa, przechodzi do ofensywy – grozi. Uwielbia powtarzać formułkę: żaden z piłkarzy już z tobą nie pogada! Zazwyczaj wystarczy. Gdy jednak dziennikarz zdecyduje się napisać to, czego właściciel Zawiszy by sobie nie życzył, ląduje na czarnej liście. Powtarza, że nie ma zamiaru zapraszać na stadion osób, które źle piszą o jego klubie.

Jeśli szukać wspólnych cech charakterów Leśnodorskiego i Osucha, to od razu do głowy przychodzi jedno: są raptusami. Niech tylko ktoś nadepnie im na odcisk, zrobi coś inaczej, niż oni sobie wyobrażają, lepiej niech wyłączy telefon, jeśli nie chce posłuchać o sobie i swojej rodzinie do trzeciego pokolenia wstecz. Z zasadniczą różnicą: Leśnodorski szanuje ludzi, nie traktuje ich przedmiotowo, z kolei Osuch ich obraża. Dlatego wciąż na salonach jest traktowany nie jako persona, a weselny wodzirej.

Przegląd Sportowy: Adam Dawidziuk, Iza Koprowiak