Łukasz Ślifirczyk: Szkoda Zawiszy, bo super się tu grało.

29.12.2014
Łukasz Ślifirczyk ma za sobą występy w Unii Janikowo, Zawiszy Bydgoszcz i Lechu Rypin, a latem trafił do radomskiej A klasy. O ambitnych planach Chojniaka Wieniawa, a także o sukcesach i porażkach z przeszłości opowiedział w rozmowie z Magazynem Piłkarz.

Magazyn PIŁKARZ:- Latem przeszedłeś z Jaroty Jarocin do Chojniaka Wieniawa. Trudno przestawić się z II ligi na A klasę?
Łukasz Ślifirczyk:- Powiem szczerze, że ciężko się odnaleźć w nowych realiach. Grę w II lidze a występy na boiskach A-klasowych dzieli ogromna przepaść. Jeszcze kilka miesięcy temu grałem przeciwko obecnym I-ligowcom – Chrobremu Głogów czy Bytovii Bytów, a teraz przychodzi się mierzyć z drużynami, które przyjeżdżają na pięć minut przed meczem.

- Powrót do rodzinnej Wieniawy to dla ciebie koniec z poważną piłką?
- Zdecydowałem się na taki krok za namową ówczesnych władz miejscowości. Przedstawiono mi konkretny projekt rozwoju piłkarskiego w gminie, którego miałem być częścią. Proszę mi uwierzyć, że o warunkach, jakie zostały tu stworzone, mogą marzyć kluby z I ligi. Mamy kameralny stadion na 1000 osób, pełnowymiarowe boisko treningowe z bieżnią i drugie ze sztuczną trawą, orlika, halę i siłownię. To wszystko dostałem jako trener A-klasowej drużyny. Ponadto ruszył projekt stworzenia akademii pod patronatem Lecha Poznań, gdzie także miałbym pracować jako trener. W październiku gościliśmy piłkarzy oraz sztab trenerski Kolejorza i to miał być ostatni krok do sfinalizowania umowy.

- Miał być? Czyli umowy nie podpisano?
- Plany trzeba było zweryfikować, ponieważ nowy wójt nie podziela wizji szkolenia młodych piłkarzy oraz budowania drużyny, która zagrałaby niedługo w III lidze. Wszystko wyjaśni się na spotkaniu z władzami miasta.

- Zanim trafiłeś do Chojniaka byłeś też na testach w Stali Stalowa Wola. Dlaczego nie doszło do podpisania kontraktu?
- Otrzymałem zapytania z kilku klubów, m.in. ze Stali. Niestety, w maju, na rozruchu przedmeczowym naderwałem mięsień uda i leczyłem się ponad półtora miesiąca. Jak pojawiłem się na testach, to dyspozycja fizyczna nie była taka jak powinna, a trener potrzebował gotowych zawodników.

- Sporo było tych kontuzji w twojej karierze. Już w Janikowie miałeś z nimi problem.
- Byłem akurat „w gazie”, gdy na ostatnim meczu eliminacji młodzieżowych mistrzostw Europy zaczęła boleć mnie pachwina. Po powrocie z kadry zagrałem jeszcze jeden mecz w Unii i na dobre się rozwaliłem. To była trudna sytuacja, bo poważnie była mną zainteresowana Arka Gdynia. Do transferu nie doszło, bo jak dyrektor sportowy przyjechał mnie oglądać, to okazało się, że siedzimy obok siebie na trybunach. Leczyłem się ponad trzy miesiące, bardzo pomagały mi indywidualne treningi z Marcinem Drajerem i wtedy przyszło zaproszenie z Zagłębia Lubin. Już wcześniej się mną interesowali, więc to miała być tylko formalność. Spakowałem się, pojechałem do Lubina, a po przyjeździe kierownik poinformował mnie, że następnego dnia klub poinformuje o odejściu Dariusza Fornalaka wraz ze sztabem. Potrenowałem dwa dni, a nowy trener nawet nie miał pojęcia, że ktoś jest na testach. Tak upadł temat Zagłębia.

- W Unii musiałeś grać całkiem dobrze, skoro pojawiały się zapytania z Gdyni czy Lubina.
- Był to jeden z lepszych okresów w mojej piłkarskiej przygodzie. Marcin Tarnowski, którego znałem z występów w Amice Wronki, zawsze bardzo pozytywnie się wypowiadał na temat Unii, więc przyjechałem na testy, a potem związałem się z klubem. Pod wodzą trenera Zbigniewa Kieżuna zrobiliśmy naprawdę bardzo dobry wynik, byliśmy najlepszą drużyną rundy wiosennej i gdyby nie strata z jesieni, to my, a nie Flota Świnoujście, cieszylibyśmy się z awansu. W tym samym czasie trafiłem na stałe do kadry U-21 i regularnie grałem z orzełkiem na piersi.

- Z Arką i Zagłębiem się nie udało, ale dobra gra i tak zaowocowała upragnionym transferem do Ekstraklasy. W Polonii Bytom rozegrałeś tylko jeden mecz ligowy. Pozostaje niedosyt?
- Podpisałem kontrakt na trzy i pół roku, choć wiedziałem, jakie warunki panują w Polonii. Jeszcze przed podpisaniem umowy Łukasz Gikiewicz (także grał w Unii – dod.red.) ostrzegał mnie przed ludźmi w sztabie szkoleniowym i starszyzną, która nie dopuszcza nikogo z zewnątrz. Niestety, okazało się, że miał rację. W Ekstraklasie zagrałem jeden raz, przeciwko Ślaskowi Wrocław i po meczu dostałem kilka telefonów z gratulacjami, że to był naprawdę pozytywny mecz w moim wykonaniu. Byłem pewien, że kolejne występy to kwestia czasu i motywowało mnie to do ciężkiej pracy. Szybko zostałem jednak sprowadzony na ziemię. Już na pomeczowej analizie najwięcej uwag było do mnie. Pan Brehmer, asystent trenera Szatałowa, wyraźnie dawał do zrozumienia, że tam nie pasuję. Na jednym z treningów mieliśmy grę wewnętrzną, mi naprawdę dobrze się grało, nawet chłopacy z zespołu pochwalili, że łapię formę. Po treningu trener zawołał mnie do siebie i zaczął besztać za to, że na sporttestrze pracowałem na większym tętnie niż powinienem. To był wyraźny sygnał, że szansy już nie dostanę.

– W rozwoju się chyba nie cofnąłeś, bo po powrocie do Janikowa zanotowałeś bardzo dobrą rundę.
- Wpłynęło na to kilka czynników. Na pewno osoba trenera Mazurkiewicza, który potrafił dotrzeć do zawodników i dobrze nas przygotował do rundy. Stworzyliśmy kolektyw i nikt na boisku nie kalkulował. Nie mieliśmy nic do stracenia, więc mogliśmy grać ofensywnie. Dzięki temu mogłem sprzedać swoje umiejętności.

- Po spadku Unii trafiłeś do Zawiszy. Jak właściwie wspominasz czas spędzony w Bydgoszczy?
- Związanie się z Zawiszą to była bardzo dobra decyzja. Szybko znalazłem wspólny język z chłopakami, moja forma rosła. Pod okiem trenera Murawskiego bardzo dobrze przepracowaliśmy okres przygotowawczy, a później trener Topolski dał mi większą dowolność w ataku i chyba właśnie wtedy byłem w najlepszej dyspozycji. Wychodziło mi dosłownie wszystko, a trener i manager mówili mi o zainteresowaniu z Ekstraklasy. Chciałem grać jeszcze lepiej, ale tradycji stało się zadość i na treningu zerwałem więzadła krzyżowe. Najgorsza z możliwych kontuzji. Ciężko pracowałem na powrót do sprawności, poddałem się żmudnej rehabilitacji i po ośmiu miesiącach rozpocząłem treningi pod okiem Janusza Kubota. Niestety, trener stwierdził, że nie jestem jeszcze gotowy i będę mógł grać jedynie w rezerwach. Zadecydowaliśmy więc, że dobrze zrobi mi wypożyczenie do innego klubu, a że okno transferowe na II ligę było już zamknięte, to trafiłem do III-ligowego Lecha Rypin.
- Tam wywalczyłeś kolejny sukces i awansowaliście do II ligi. Nie chciałeś zostać na dłużej?

- Ustalenia od początku były takie, że po wypożyczeniu wrócę do Bydgoszczy, więc nie wiązałem z Rypinem większej przyszłości. Jeśli jednak wiedziałbym, co pod moją nieobecność wydarzy się w Bydgoszczy, to w ogóle nie decydowałbym się na wypożyczenie, tylko walczyłbym o skład. Kiedy z funkcji trenera zrezygnował Kubot, nasze ustalenia stały się nieaktualne, a na domiar złego zatrudniono panów Szatałowa i Brehmera. Demony z przeszłości powróciły. Byłem w stałym kontakcie z prezesem Osuchem i miałem zamiar pojawić się na pierwszym treningu. Pan Szatałow nie chciał jednak mnie widzieć i powiedział właścicielowi klubu, że nawet gdybym był najlepszy na treningu, to nie ma dla mnie miejsca. Jak powiedział, tak zrobił. Byłem w dobrej dyspozycji, ale mi podziękowano. Niestety trenerzy nie dogadali się co do wspólnej wersji i od jednego usłyszałem, że na moje miejsce przyjeżdża ofensywny zawodnik z Ekstraklasy, a od drugiego, że nie pasuję do koncepcji. I tak panowie Szatałow i Brehmer odpalili mnie z kolejnego klubu.

- Dlaczego potem nigdzie nie byłeś w stanie zakotwiczyć na dłużej?
- Po odejściu z Zawiszy trafiłem do spadkowicza z I ligi, Olimpii Elbląg. Fajna drużyna, dużo obcokrajowców, ale dogadywaliśmy się bez słów. Problemy finansowe sprawiły jednak, że zarząd musiał rozwiązywać kontrakty z najlepiej opłacanymi zawodnikami i zimą odszedłem. W styczniu przygotowywałem się sam, żeby pojechać gdzieś na testy i zerwałem więzadła w drugim kolanie. Sam musiałem opłacić operację i rehabilitację, która trwała sześć miesięcy. Później trafiłem do Broni Radom, a kiedy pojawiła się propozycja z Jaroty, to zdecydowałem się wyjechać do Wielkopolski. Mogłem zostać w Broni, ale chciałem spróbować swoich sił w II lidze.

- Przychodziły momenty zwątpienia, gdy chciałeś już kończyć z graniem?
- Były takie po nieudanej próbie angażu w Stalowej Woli. Jestem po dwóch naprawdę poważnych kontuzjach i czasami człowiek zastanawia się, czy warto było zostawiać zdrowie na boisku.

- Obserwujesz, co dzieje się w twoich byłych klubach? Unia i Lech niedawno wycofywały się z rozgrywek.
- Kiedyś śmialiśmy się z Marcinem Tarnowskim, że większości klubów, w których graliśmy, już nie ma – Amica, Unia, Rypin. W Janikowie wszystko zaczęło się od afery korupcyjnej. Nie wypłacono nam żadnej obiecanej premii, później ciężko było tez z pensjami. Jak odchodziłem do Polonii Bytom, musiałem zrzec się kilkudziesięciu tysięcy złotych, żeby mnie puścili. Natomiast wycofania Lecha bym się nie spodziewał. Kiedy ja tam grałem, były poważne plany związane z klubem i zamożny sponsor chciał wykładać swoje prywatne pieniądze. Nie wiem, dlaczego doszło do takiej degradacji.

- W Zawiszy jest niewiele lepiej. Widzisz jakieś wyjście z obecnej sytuacji?
- Cały czas obserwuję sytuację Zawiszy i naprawdę nie wiem, dlaczego to trwa tak długo. Zmiana loga, ciągłe przepychanki. To nie ma prawa funkcjonować na dłuższą metę. Piłkarze, który reprezentują obecnie barwy drużyny z Bydgoszczy, to w większości obcokrajowcy i może nie rozumieją całej sytuacji. Szkoda, bo zawsze super się grało przy dopingu i rewelacyjnych oprawach. Teraz włączam mecze w telewizji i widzę, że obecna frekwencja to jakaś farsa. Zawsze identyfikowałem się z Zawiszą, czułem się tam jak w domu. Niestety, teraz polityka klubu idzie w złą stronę, a I zespół zmierza wielkimi krokami do I ligi. Skoro właściciel tłumaczył się stratami za zachowanie kibiców, to w takim razie prezes Legii powinien dożywotnio zamknąć stadion, a Żyletę zasypać. Jeżeli Radek Osuch nie zmieni swojego stanowiska, to nie widzę końca konfliktu.

- Na 2015 rok życzyć ci powrotu do zawodowej piłki czy teraz grę traktujesz wyłącznie hobbystycznie?
- Plany miałem sprecyzowane, oczywiście związane z piłką. Niestety, jak już wspominałem, może będę musiał je zweryfikować i już niedługo ponownie zagram w wyższej lidze. Nie ukrywam, że chciałbym jeszcze wystąpić przed taką publicznością, jaka przychodziła na mecze Zawiszy.

Magazyn Piłkarz