Tchórz Petasz o konflikcie, trumnach i "wspaniałych" obozach pinokia

19.02.2015
Piotr Petasz grał w Zawiszy przez 2,5 roku. Pod koniec listopada ubiegłego roku trener Mariusz Rumak odsunął go do rezerw. Zimą 30-letni zawodnik rozwiązał umowę z bydgoskim klubem, w styczniu podpisał kontrakt z pierwszoligowym GKS Katowice.


W którym momencie zaczęły się problemy Zawiszy? Problemy tak poważne, że ze świetnie spisującego się zespołu jesienią 2013 roku, stał się głównym kandydatem do spadku z ligi?
Piotr Petasz: Wydaje mi się, że rok temu. Zimowy obóz w Hiszpanii nie był dobrze przepracowany.

Co to znaczy?
Piotr Petasz: Mieliśmy problemy z boiskiem, które okazało się niewymiarowe. Spodziewaliśmy się trawiastej murawy, zastaliśmy piach. Nic nie było dopięte. Na początek rundy wystarczyło, ale potem słabliśmy, zabrakło nam paliwa. Nastąpiły zmiany trenerów, zawodników, ale to nie ich wina. Po prostu przygotowanie nas zabiło.

Zrzucanie wszystkiego na boisko nie brzmi zbyt poważnie.
Piotr Petasz: Gdy nie mamy pełnowymiarowego boiska, gdy dwa sparingi gramy na takim, które ma 60-70 metrów długości, a pół metra za nim stoi murek, mu się to odbić na formie. Nie mieliśmy na miejscu siłowni, wszędzie dojeżdżaliśmy autokarami. Wydawało się, że to Hiszpania, profesjonalizm. A w rzeczywistości wszystko wyglądało bardzo słabo.

A pana zdaniem piłkarzy zza granicy było zbyt wielu?
Piotr Petasz: Zbyt wielu było z jednego kraju. Doszli do tego trenerzy z z Portugalii, łącznie było ich kilkunastu, dlatego w klubie zaczął dominować ich język. Przez dwa miesiące czułem się, jakbym grał za granicą. Gdy usłyszałem język polski na treningu, byłem szczęśliwy. Niestety rzadko się to zdarzało. Wciąż przegrywaliśmy, atmosfera była coraz gęstsza, do klubu przyjeżdżało się bez przyjemności.

Od ponad roku trwa konflikt między właścicielem a kibicami. Odczuł pan ich niechęć na własnej skórze?
Piotr Petasz: Ja czułem się bezpiecznie, ale wiem, że niektórzy koledzy mieli problemy. Do tych, którzy podpisali się pod oświadczeniem popierającym właściciela, kibice podchodzili indywidualnie, mówili, co o tym myślą. Gdy powstawało to pismo, to część zawodników, jak choćby ja, była poza klubem. Dlatego nie było tam naszych podpisów. Wtedy się wszystko zaczęło. Rozwaliło nas to, pokazało, że nie jesteśmy do końca drużyną. Bo albo kontaktujemy się i ustalamy, że podpisujemy się wszyscy, albo tego nie robi nikt. Tak naprawdę piłkarze w ogóle nie powinni być stroną w tym konflikcie, w rozmowach z kibicami. Rozmawiałem z chłopakami, mówili, że żałują, że się podpisali. Bo nawet gdy odchodzą do innych zespołów, to mają w nich problem. Jak Piotrek Kuklis, czy Igor Lewczuk, który po przyjściu do Legii musiał odbyć rozmowę z kibicami z Łazienkowskiej.

Coraz większe problemu mają też ci piłkarze, którzy nadal są w Bydgoszczy. W styczniu granica została przekroczona, bo na stadionie piłkarze ujrzeli trumny ze swoimi podobiznami.
Piotr Petasz: Gdy o tym usłyszałem, najpierw zacząłem się śmiać. Pomyślałem, że to absurd. Potem dotarło do mnie, że żarty się skończyły, że to zastraszanie. Zadzwoniłem do Łukasza Skrzyńskiego zapytać, czy i moje inicjały się tam znalazły. Nie było ich.

źródło i cały wywiad: Przegląd Sportowy