Adam Topolski o Zawiszy

09.09.2014
Jako trener święcił sukcesy z wieloma klubami. Zawisza Bydgoszcz zawsze miał jednak dla niego szczególne znaczenie. Adam Topolski ubolewa nad sytuacją niebiesko-czarnych. Szczerze mówi o relacjach z Radosławem Osuchem, działalności właściciela Zawiszy, jak również o bezczynności władz miasta.
„Piłkarz”: Obserwuje pan wydarzenia wokół Zawiszy Bydgoszcz? Jak skomentuje pan dzisiejszy obraz bydgoskiego klubu?
- Adam Topolski (były trener Zawiszy, obecnie szkoleniowiec Victorii Września): Powiem tak – rozwój Zawiszy zmierza w złą stronę. Właściciel Radosław Osuch praktycznie robi sobie w nim prywatną drużynę, nie licząc się z sugestiami środowiska czy oczekiwaniami kibiców. Z trenerskiego punktu widzenia bardziej dostrzegam w jego działaniach prywatny interes niż walkę o poziom sportowy.
- Dla pana, jako szkoleniowca dosyć długo funkcjonującego w środowisku piłkarskim, sprowadzenie dużej liczby obcokrajowców w krótkim odstępie czasu – jak ma to miejsce w Zawiszy – jest niewłaściwym posunięciem ze strony Radosława Osucha?
- Po udanych poprzednim sezonie, w Zawiszy niepotrzebnie ściągnięto następny zaciąg cudzoziemców. Wiele lat pracowałem w polskiej piłce na wysokim szczeblu i wydaje mi się, że nadrzędnym celem władz klubu jest po prostu chęć zarobku na tych zawodnikach w myśl zasady „może kogoś uda się sprzedać”. Zaciąg ten, szczególnie portugalskich graczy, jest dla mnie o tyle zaskoczeniem, że wszyscy nowi gracze nic nie wnieśli ani do T-Mobile Ekstraklasy, ani do Zawiszy. Wiadomo jednak, że syn prezesa Osucha zajmuje się „menedżerką”, więc pod względem interesów wszystko się zgadza.
- Sugeruje pan, że Osuchowie przedkładają prywatny interes nad dobro klubu?
- Nawet nie sugeruję – to widać jak na dłoni! Po ruchach kadrowych do Zawiszy, wszyscy widzimy, że dla właścicieli klubu liczy się przede wszystkim potencjalny handel! Z drugiej strony weźmy pod uwagę, w jaki sposób spółka pracuje z młodzieżą, a ile niedomówień panuje między nią a Stowarzyszeniem Piłkarskim „Zawisza”. Kiedy odchodziłem z Zawiszy, to przewidywałem, że prędzej czy później dojdzie do obecnej sytuacji. Powiedzmy sobie szczerze – Osuch, za przyzwoleniem władz miasta, które nie interweniują na zawirowania wokół klubu, może czynić, co mu się żywnie podoba! Będzie mu ciężko wyjść z tego marazmu, tym bardziej że kibice nie przychodzą na mecze. Cóż, taką drogę obrał. Ja nie mam szacunku do pana Osucha, bo po prostu zrobił sobie z Zawiszy „prywatę”. Dobrze, że w porę niektórzy ludzie zrozumieli jego postępowanie. Zresztą, wyroki sądów mówią za siebie – w środę przegrany proces o zniesławienie Bogdana Pultyna, w czwartek oddalone odwołanie od decyzji ZUS. Dostrzeżmy wreszcie, w jaki sposób właściciel zawładnął Zawiszą! Mam cichą satysfakcję, że i ja wygrałem sprawę przeciwko niemu, bo wobec mnie również rzucał oszczerstwa.
- Proszę zatem zdradzić szczegóły pańskiego procesu z Osuchem.
- Ten pan mnie szkalował, na każdym kroku deprecjonując moje wykształcenie, mimo iż mam największy stopień trenerski. Proces wygrałem, a Osuch musiał zapłacić karę wraz z odsetkami.
- Zapłacił?
- Tak, i to bardzo szybko. Dziwię się tylko, że media – w tym gazety bydgoskie – nie zająknęły się nawet o tym wyroku.
- Czuje pan żal do mediów, że nie zajęły się sprawą?
- Dziennikarze po prostu tolerowali jego postępowanie, dlatego nie pojawiły się wzmianki o tym. Media, uradowane wynikami zespołu w T-ME, po prostu przyklaskiwały temu, co wyczynia Osuch. Okazuje się w końcu, że poza sukcesem sportowym – a trzeba przyznać, że osiągnął go – właściciel szerzej ujawnia drugie oblicze. Z zerowym kontem otrzymał klub z tradycjami, a jestem ciekaw, w jakiej kondycji zostawi Zawiszę.
- A do Osucha czuje pan żal, że nie dał panu szansy prowadzenia Zawiszy? W środowisku krążyły dwie plotki, według których nie było szans na waszą współpracę. Według pierwszej z nich, jeszcze za czasów pańskiej pracy w GKP Gorzów Wielkopolski doszło między panami do zgrzytu.
- Byłem przygotowany na to, że nie będę pracował w Zawiszy. To nie on mnie zdegradował z funkcji szkoleniowca. Ba, Osuch nawet przyjechał do mnie, do domu, z propozycją współpracy.
- Bydgoskiemu środowisku ciężko będzie uwierzyć w tę nowinę.
- Nie widzę powodu, aby mydlić kibicom oczy. Po rozmowie wspólnie z Osuchem doszliśmy do wniosku, że nie udałoby się nam współpracować. Wiedziałem, że ten pan pracuje jako menedżer, a ja zawsze byłem trenerem, który nie ulega podpowiedziom ani naciskom agentów piłkarskich.
- A zajście z Gorzowa faktycznie miało miejsce?
- W GKP, gdy prowadziłem ten zespół, występował Paweł Grocholski, ściągnięty wtedy z Olimpii Elbląg. To był piłkarz ze stajni Osucha, a ten sugerował mi częstsze występy swojego zawodnika. Naciskał nawet na prezesa GKP, aby wymóc na mnie desygnowanie Grocholskiego do gry. Ja miałem inne zdanie. Przyszedł także promowany przez Osucha napastnik, Adam Czerkas, ale akurat ten przegrywał rywalizację z Mateuszem Piątkowskim. Zresztą, wystarczy spojrzeć, w których klubach występują dwaj ostatni. Wiedziałem, że przychodząc do Bydgoszczy, Osuch postawi na swoją plejadę piłkarzy. Nie mogąc ich upchnąć na rynku, klub miał posłużyć mu za środek do zapewnienia im pracy. Ci, którzy nie mieli z nim podpisanych umów menedżerskich, musieli opuścić Zawiszę. Tym działaniem zniszczył on zawodników, którzy zapracowali na awans do I ligi. Nie mogłem zgodzić się na zaproponowane przez niego warunki.
- Jaką wizję I-ligowego Zawiszy nakreślał panu Osuch?
- Chciał planować skład w ten sposób, iż w klubu może pozostać najwyżej 4-6 piłkarzy z poprzedniego zespołu. Ten punkt był dla mnie nie do przyjęcia, bo moim zdaniem, kadrę należało przebudować jedynie w 25-30 procentach. Byłem też przekonany, że pracując u Osucha, będzie panowała duża presja, aby jego piłkarze wychodzili w pierwszym składzie. Nie mógłbym zgodzić z budową zespołu nie po swojej myśli, a pod dyktando pryncypała. Ponadto przedstawione przez niego warunki finansowe nie były dla mnie do zaakceptowania. Uznaliśmy wspólnie, że lepiej będzie, jeśli nie nawiążemy współpracy.
- Według drugiej plotki, ponoć nie zgodził się pan na współpracę z właścicielem Zawiszy, albowiem na spotkaniu nie doszliście do porozumienia w kwestii wysokości prowizji dla pana za ewentualne transfery z klubu.
- Bzdura, kompletna bzdura. Taki temat nawet nie padł w rozmowie z Osuchem. Pracowałem jako trener ponad dwadzieścia lat i śmiało mogę stwierdzić, że osiągałem bardzo dobre wyniki. Nigdy, w żadnym klubie, nie zgodziłbym się na uzyskiwanie korzyści w ten sposób!
- Telefonują do pana przyjaciele z Bydgoszczy? Rozmawiacie o sytuacji Zawiszy?
- Choć pracuję we Wrześni, to w Bydgoszczy zostawiłem mnóstwo przyjaciół. Dzwonimy do siebie regularnie, nawet kibice co roku przysyłają mi sms-y z życzeniami na święta. Wszyscy z nich podzielają mój pogląd na to, co dzieje się w Zawiszy. Wroga nad Brdą mam tylko jednego – tego, który mnie oczerniał w mediach i podważał moje umiejętności trenerskie.
- Jak zatem oczyścić, choćby częściowo, atmosferę wokół Zawiszy? W jednym z materiałów apelowaliśmy do piłkarzy, aby po zajściu z lutego tego roku wyciągnęli rękę na zgodę. Pomysł „Piłkarza” poparł Maciej Murawski, inny były trener Zawiszy.
- To może być pewien sposób na naprawę klimatu panującego w bydgoskim środowisku. Ale musi być dobra wola obu stron i chęć przeprosin sympatyków przez zespół. Co z tego, że byli między młotem a kowadłem, że Osuch wówczas był i nadal jest ich pracodawcą? Piłkarze przede wszystkim są od grania, a nie od zajmowania stanowisk w sprawie, która tym bardziej ich nie dotyczyła! Niepotrzebnie podpisali się pod oświadczeniem popierającym właściciela, a później nie wyprostowali sytuacji. To był błąd, ale na zgodę nigdy jest nie za późno. Czy wówczas, pomimo konfliktu z Osuchem, kibice wróciliby na trybuny? Nie wiem, ciężko jest mi zająć stanowisko.
- Pracuje pan obecnie w Victorii Września, grającej w III lidze kujawsko-pomorsko-wielkopolskiej. Zapytam krótko – jak panu wiedzie się w tym klubie?
- Stawiamy na zawodników z lokalnej społeczności. Nie ściągamy do gry ludzi z zewnątrz, bo zwyczajnie nie mamy na to środków. Ale pieniądze nie grają i właśnie bez większej kasy udało się nam awansować do III ligi. W bieżącym sezonie, po czterech kolejkach, nie idzie nam najlepiej, ale zdajemy sobie sprawę, że trafiliśmy na wyższy szczebel. Doświadczenie dopiero zbieramy. Fajnie pracuje się we Wrześni – mam blisko do klubu, a oprócz pracy z seniorami, pomagam jeszcze w szkoleniu młodzieży.
- Typując na początku września kandydata do awansu do III ligi, na kogo by pan postawił?
- Faworyta należy upatrywać spośród Startu Warlubie, Sokoła Kleczew czy Wdy Świecie. Oprócz nich, myślę, że do walki o pierwsze miejsce mogą włączyć się Centra Ostrów Wlkp., Jarota Jarocin czy Nielba Wągrowiec, która przecież jest liderem. Myślę, że któraś spośród tych drużyn będzie walczyła o II ligę.
- Premię za utrzymanie Victorii w lidze ma pan ustaloną?
- Domyślam się, dlaczego pan pyta (śmiech). Gdy przejmowałem Zawiszę w trudnym momencie, to klub sam zaoferował mi premię za ewentualny awans, o którym zresztą nikt wówczas nie myślał realnie. W III czy IV lidze trenuje się zespoły za drobne pensje, a obecnie moja sytuacja jest na tyle dogodna, że mogę sobie na to pozwolić.

źródło: www.magazynpilkarz.pl Artur Kluskiewicz